środa, 31 marca 2010

Hot Cross Buns



Wiecie co mnie tu trochę drażni? Kiepskie imitowanie europejskich zwyczajów. Miejscowi mają mnóstwo zwyczajów zaczerpniętych prosto z Europy. Tyle, że w ich wykonaniu są one zupełnie oderwane od jakiegokolwiek historycznego czy kulturowego sensu, zresztą nikt tu się tym nie przejmuje. Idealnym przykładem jest tradycja jedzenia Hot Cross Buns w Wielkim Tygodniu. Już sama nazwa brzmi jak żart: Gorące Bułeczki z Krzyżem.
Od wielu dni po biurze krążyły zaproszenia na wspólne jedzenie Gorących Bułeczek z Krzyżem w naszej kantynie, dziś od rana wszyscy byli podekscytowani i mówili tylko o tym. Poszedłem tam z Sharon, moją przełożoną. Wcześniej zostałem poinstruowany przez Steva:
- Jedzenie Hot Cross Buns - tłumaczył mi - ma silne konotacje religijne. To nasza tradycja, która wzięła się prosto od wydarzenia, w którym Jezus karmił masy ludzi chlebem.
Gorące Bułeczki z Krzyżem okazały się tłuściutkimi bułeczkami a'la pączki, z rodzynkami w środku, na których lukrem wymalowano dwie kreski - czyli krzyż. Albo X, jeśli cukiernikowi krzywo się polało. Wszyscy pałaszowali je z animuszem, oblizując palce i omawiając plany na Święta, czyli: wyjazdy, imprezy, grillowanie, wędkowanie, grę w golfa, krykiet... Ciekawe, jakie by mieli miny, gdybym ich spytał o której jadą święcić pokarm? Albo czy byli już u spowiedzi? Wzięli by mnie za niezłego czubka!