wtorek, 12 października 2010

Ciągle pada, czyli polowanie na nieproszonych gości



Ciągle pada. Od tak dawna, że już nie pamiętam jak wygląda niebieskie niebo. Właśnie przeczytałem w gazecie, że przez pierwsze jedenaście dni października spadło cztery razy więcej deszczu, niż wynosi średnia dla całego miesiąca. Ziemia jest zupełnie nasączona, wszędzie tworzą się ogromne kałuże, wody jest coraz więcej i więcej. Ale nie robiłbym z tego problemu - kiedyś w końcu przestanie padać i kałuże znikną - gdyby nie to, że przez wszechobecną wilgoć do mieszkania wciskają nam się nieproszeni goście. Pająki.
W sobotę znaleźliśmy pająka w naszej garderobie, spryciarz przecisnął się w szparze w drzwiach balkonowych, które zostawiłem niedomknięte, bo bardzo parowały nam szyby. Po czym usiadł sobie na moim garniturze wiszącym na wieszaku. Miał dwanaście, może piętnaście centymetrów długości, czyli był spory, ale nie największy, jakiego gościliśmy.

Największy pajak był w naszym poprzednim mieszkaniu, na Wynnum. O naszym poprzednim mieszkaniu nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego, oprócz tego, że było tanie. Dzieliliśmy je z wieloma innymi mieszkańcami: na poddaszu żyły sobie possumy (to gryzonie, większe od szczurów, ale całkiem sympatyczne i zupełnie nieszkodliwe, tylko że lubią baraszkować po nocach tak głośno, że nie dają spać), przez tylne drzwi pakował się nam do środka czarny kocur (może kiedyś tam mieszkał?), mieliśmy też chmary mrówek, które potrafiły wyczuć każdy, nawet najmniejszy okruszek jedzenia. No i pająki.
Pająków początkowo nie było, ale tylko do czasu, jak pewnego ranka dostaliśmy telefon. Dzwoniła pani z biura wynajmu mieszkań, z informacją, że nasze mieszkanie od dawna nie było pryskane przeciwko owadom i że trzeba to pilnie zrobić, najlepiej w najbliższą sobotę o 7 rano. Odpowiedzieliśmy, że mowy nie ma żebyśmy wstali w sobotę tak wcześnie i jeszcze wpuszczali kogoś z butlą chemikaliów. Na to pani odpowiedziała, że jak nie to nie i że sami zobaczymy, co się teraz będzie działo.
Po paru dniach się zaczęło.
Pierwszy pająk pojawił się na ścianie w garażu. Dostał kapciem. Następny wyszedł nam zza łóżka w sypialni. Ten był największy. Podszedłem do niego z kapciem w ręce i mówię sobie, no nie, przecież on jest większy od kapcia. Więc wziąłem do ręki gazetę, ale wydała mi się zbyt miękka. Widząc moje dylematy, Gosia podała mi patelnię. Patelnia wystarczyła.
Kolejne pająki były w szafie, na półce z książkami, pod sofą, na dywanie... czyli właściwie wszędzie. I można powiedzieć, że przyzwyczailiśmy się do ich obecności. A wszystko to działo się dokładnie rok temu, czyli równo z nadejściem pory deszczowej.
Co ciekawe, miejscowi raczej nie zabijają pająków, tylko łapią je do garnków i wyrzuacają do ogródka. Uważają je za pożyteczne i nieszkodliwe. I rzeczywiście, różne materiały, które przeglądałem, potwierdzają to. Dużo bardziej niebezpieczne (jadowite) są te pająki, które budują pajęczyny, albo norki w ziemi. Ale one na szczęście nie ładują się ludziom pod lóżka, więc nie ma z nimi problemu.