piątek, 6 maja 2011

Drzwi od męskiej ubikacji



W moim biurze, raz na cztery tygodnie, mamy zebranie sekcji. Schodzimy się wtedy wszyscy do sali konferencyjnej i omawiamy bieżące sprawy. Często zebrania te przybierają formę monologów naszego szefa, choć nie zawsze tak jest. Pod koniec jest stały punkt - bezpieczeństwo i higiena pracy. Każdy może wtedy coś powiedzieć i się poskarżyć. Że brudno, że schody za śliskie jak pada, i tak dalej.
Pracuje tu u nas taki Kanadyjczyk, który od dawna zgłaszał na tych zebraniach niebezpieczeństwo w postaci drzwi od ubikacji. "Kiedyś będzie nieszczęście", wieszczył. "Drzwi nie mają od środka klamki i trzeba je pchać. Po drugiej stronie może ktoś stać i zostanie uderzony!". Co zebranie, Kanadyjczyk żądał, żeby coś z tymi drzwiami zrobić.
Ja zawsze się z tego cichutko nabijałem i w duszy myślałem sobie, że gdyby ktoś wyjechał z czymś takim na zebraniu w Polsce, to w najlepszym razie zostałby obśmiany. No bo nie ma ważniejszych problemów? Poza tym, jeśli ktoś dostanie drzwiami raz na jakiś czas, to co?
Ale tu nikt się nie śmiał, wszyscy dyskutowali o drzwiach, proponowali możliwe rozwiązania, obiecywali, że nie będą mocno pchać drzwi przy wychodzeniu. To znaczy mężczyźni dyskutowali, panie taktownie milczały, jako nieobyte z tym zagrożeniem. Dyskutowaliśmy więc o tych drzwiach całymi miesiącami, na każdym zebraniu, ale nic nie zostało zrobione.
Aż pojawił się w naszym zespole Michael, bardzo sympatyczny chłopak, który w pierwszym tygodniu swojej pracy, będąc w drodze do ubikacji, został tak mocno uderzony drzwiami, że z kilkakrotnie złamanym nosem został odwieziony do szpitala.
Po jakimś czasie na drzwiach od ubikacji zawisła kartka. "Proszę nie pchać za mocno" - głosi napis - "bo ktoś może być po drugiej stronie".
Na ostatnim zebraniu Kanadyjczyk ogłosił, że kartka jest zdecydowanie za mała i znowu dojdzie do nieszczęścia.