czwartek, 13 października 2011

Swiete drzewo Aborygenow



Poprawność polityczna wobec rdzennych mieszkańców Australii doprowadziła do paru dziwnych i zabawnych sytuacji. Od jakiegoś czasu każdy region Australii ma obowiązek ochrony dziedzictwa kulturowego Aborygenów. Tworzy się zatem rejestry, wykazy, mapy, w których umieszcza się obiekty dziedzictwa. Tymi obiektami są między innymi miejsca pochówku, jaskinie, polany, a także święte drzewa.
Z tymi ostatnimi jest duży problem. "Biali" nie za bardzo wiedzą, które drzewo jest święte a które nie, więc do identyfikacji proszą o pomoc aborygeńską starszyznę. Ci uprzejmie wskazują drzewa, które natychmiastowo wpisywane są na liste dziedzictwa i od tej pory nie można ich tknąc.
Wszystko brzmi bardzo sensownie, prawda? Tyle tylko, że Aborygeni wykorzystują te przywileje nie zawsze we właściwy sposób. Wystarczy przecież, ze pojawią się na placu budowy, wskażą na jakiś sędziwy okaz dajmy na to drzewa figowego i powiedzą: 'chwila, chwila, przecież to jest nasze święte drzewo!'
Ostatnio czytałem, że w mieście Darwin pewna sieć hadlowa aż sześciokrotnie musiała zmieniać lokalizację nowego marketu, bo jak tylko upatrzyli sobie ziemię, dziwnym trafem zaraz okazywało się, że rośnie na niej bezcenne aborygeńskie dziedzictwo. U nas w Tweed było podobnie, pewien deweloper chciał zbudować halę produkcyjną na przedmieściach miasta, dość niemile widzianą przez okoliczną społeczność. Zjawił się jednak Aborygen, wskazał na jedno z czterech drzew rosnących na działce i inwestycja stanęła. Po krótkim czasie drzewo - co za zbieg okoliczności - spłonęło i inwestycja toczy się dalej.
Australijczycy pewnych rzeczy nie mówią głośno, ale czasem w cichych rozmowach można usłyszeć, że Aborygeni są często wykorzystywani w nieuczciwej grze, a często po prostu potrzebują pieniędzy. A czy drzewa są święte czy nie - tego chyba nie wie nikt.

Na zdjęciu drzewo. Oczywiście święte.