wtorek, 1 listopada 2011

Zespół Dłoni, Stóp i Twarzy, czyli złapałem chorobę dziecięcą



Obecnie choruję na dziecięcą chorobę wirusową o nazwie: Zespół Dłoni, Stóp i Twarzy. Zaraziłem się tym cudem od mojego półtorarocznego syna, który zaraził się od kolegi. Zespół Dłoni, Stóp i Twarzy to typowa choroba dziecięca, którą przechodzi praktycznie każdy maluch chodzący na plac zabaw, do przedszkola lub jakiekolwiek grupowe zajęcia. Przyjemność zapadnięcia na tę chorobę wiąże się z tym, że twarz, dłonie i stopy pokrywają się czerwonymi, swędzącymi krostami, które przez kilka dni szczypią jak cholera, a potem znikają. I podobno nie ma sensu stosować żadnych maści; ani nic nie przyspieszą, ani nie pomogą. Choroba ta trafiła do Australii z południowo-wschodniej Azji, gdzie przetacza się co kilka lat w formie sporej epidemii. Według wikipedii jest blisko spokrewniona z Zespołem Twarzy i Stóp, który występuje tylko u zwierząt (róznica w nazwie pewnie dlatego, że zwierzęta nie mają dłoni).

Wszyscy strasznie się dziwią jak to możliwe, że coś takiego złapałem i mówią, że jeszcze nigdy nie słyszeli o przypadku zachorowania u dorosłego -no cóż, takie właśnie przypadki czynią mnie wyjątkowym. Aha, dodam tylko, że Matka Natura nieco mnie tym razem oszczędziła, bo odpuściła mi krosty na twarzy. Dziękuję.
Miałem dołączyć fotki, ale kto by tam chciał oglądać krosty na moich nogach.