wtorek, 7 lutego 2012

Pani Płonący Paryż i Pan Kręci Mi Się w Głowie



Moja nowa praca jest intensywna i obfituje w przeróżne doznania. Na tyle intensywna, że nie mam już tak dużo czasu co kiedyś na prowadzenie bloga. I na tyle obfitująca w doznania, że czasem aż brak słów.
Tweed Valley, gdzie obecnie pracuję, to region przyciągający ludzi poszukujących 'alternatywnego stylu życia'. Przyjeżdżają tu tacy z całej Australii, z Sydney, z Melbourne, z Tasmanii, a nawet z zagranicy. Tacy, którzy zmęczyli się robieniem kariery lub byli tak inni, że tam gdzie mieszkali za bardzo odstawali od tłumu. Tu w Tweed Valley znaleźli nowe życie, gdzie nikt nie zadaje pytań i nikt się nie dziwi. No chyba, że ja. Ja wciąż się dziwię, ponieważ jestem tu dopiero od siedmiu miesięcy, a zjawiłem się tu nie w poszukiwaniu alternatywnego życia, tylko pieniędzy.
Tak więc dziwię się, że jest tu Kryształowy Zamek, położony na szczycie wzgórza, do którego przyjeżdżają czciciele kryształów żeby czerpać z nich energię. Dziwię się, że w okolicznych górach aż kipi od wiosek Hare Kriszna i siedzib jakichś dziwnych kultów, których wyznawców mijam często jak idę na spacer podczas przerwy na lunch: idą na bosaka, zamiast ubrań noszą (okręcają się) dlugaśnymi płótnami do samej ziemi, mają dziwaczne fryzury, ich dzieci przeważnie biegają wokół zupełnie gołe. W jednej z takich wiosek mają nawet prywatną szkołę o uroczej nazwie Bhaktivedanta Swami Gurukula.
Ktoś powiedział mi nawet, że w tutejszych górach jest największe skupisko wiedźm uprawiających czary. Tak, dobrze przeczytaliście: wiedźm uprawiających czary. Nie wiem czy to prawda, czy nie, ale wiem, że w drodze do pracy mijam potężny, ogrodzony murem dom, który przy bramie ma naturalnej wielkości posąg czarnoksiężnika trzymającego w ręce kryształową kulę, więc coś pewnie jest na rzeczy. Mamy tu też oczywiście Świętą Górę, u stóp której Aborygeni odprawiają swoje rytuały. Oczywiście nikt nie może na nią wejść, nawet oni sami.
Podobno gdzieś tu mieszka polska rodzina, która uprawia kawę. Nie poznałem ich jeszcze, ale chodzę sobie czasem do kawiarni, w której można się jej napić.
Długo moógłbym wymieniać te wszystkie tutejsze dziwactwa, oj długo. Ale zamiast tego napiszę, że wszystko to jest barwne i kolorowe. Lubię chodzić sobie ulicami i się dziwić. I podoba mi się to, że z tej kolorowej alternatywności robi się tu atut, powód do dumy.
Aha, jeszcze wyjaśnienie skąd wziął się tytuł niniejszej historyjki. Jest tu grupa ludzi która zmieniła sobie nazwiska. I tak, wczoraj przeglądałem dokumenty dotyczące pięknego domu z basenem, którego właścicielami są Pani Płonący Paryż oraz Pan Kręci Mi Się W Głowie. Ciekawe jak nazwali swoje dzieci!